Obserwatorzy

O mnie

Agata, 21 lat. Kocham literaturę wszelaką, od klasyki po komiksy.

Czytelników było

Obsługiwane przez usługę Blogger.

niedziela, 28 lipca 2013

Mój największy problem z "50 Twarzami Greya" polega na tym, że przez tę książkę odżyło moje dawno już zapomniane rozdarcie - cieszyć się, że ludzie w ogóle czytają czy płakać nad tym, co trafia na listy bestsellerów. Na początku pragnę jednak podkreślić, że daleko mi od kwestionowania gustów innych, jeśli ktoś lubi tę trylogię, hej, nie wtrącam się, o ile nie twierdzi że to najlepsze dzieło wszech czasów niech bawi się dobrze i czyta w najlepsze. Ja jednak również mogę mieć swoje zdanie, a jako samozwańcza recenzentka pozwolę sobie omówić, co według mnie w książce jest nie tak.

Ciężko znaleźć osobę, która nie słyszała o "50 Twarzach Greya" (czytałam ją w oryginale, więc w dalszej części będę używać skrótu "50SoG", bo zupełnie nie przemawia do mnie tłumaczenie), jednak jeśli ktoś się uchował, krótka zapowiedź pierwszego tomu:

" Hipnotyczna, uzależniająca, iskrząca seksem i erotyką powieść, której nie sposób odłożyć.

Studentka literatury Anastasia Steele przeprowadza wywiad z młodym przedsiębiorcą Christianem Greyem. Niezwykle przystojny i błyskotliwy mężczyzna budzi w młodej dziewczynie szereg sprzecznych emocji. Fascynuje ją, onieśmiela, a nawet budzi strach. Przekonana, że ich spotkania nie należało do udanych, próbuje o nim zapomnieć – tyle że on zjawia się w sklepie, w którym Ana pracuje, i prosi o drugie spotkanie.

Młoda, niewinna dziewczyna wkrótce ze zdumieniem odkrywa, że pragnie tego mężczyzny. Że po raz pierwszy zaczyna rozumieć, czym jest pożądanie w swej najczystszej, pierwotnej postaci. Instynktownie czuje też, że nie jest w swej fascynacji osamotniona. Nie wie tylko, że Christian to człowiek opętany potrzebą sprawowania nad wszystkim kontroli i że pragnie jej na własnych warunkach…

Czy wiszący w powietrzu, pełen namiętności romans będzie początkiem końca czy obietnicą czegoś niezwykłego? Jaką tajemnicę skrywa przeszłość Christiana i jak wielką władzę mają drzemiące w nim demony?"


W porządku, brzmi ciekawie, zaintrygowana tym, jak dobrze książka radzi sobie na listach przebojów postanowiłam się z nią zaznajomić. Z każdą stroną moja szczęka opadała coraz niżej i to nie dzięki scenom seksu czy fetyszom, ale przez to, że za Chiny Ludowe nie mogłam zrozumieć, czemu tyle osób to czyta. 



"50SoG" powstało pierwotnie jako fanfiction Zmierzchu. Co ciekawe, autorka zmieniła praktycznie tylko imiona i wykreśliła wampiryzm postaci, ale reszta w 90% jest identyczna jak opublikowany kiedyś za darmo fanfic. To już daje nam jakieś wrażenie o jakości i pomysłowości.

Dalej, chyba jeszcze nigdy nie spotkałam się z tak płaskimi postaciami. Nasza główna bohaterka, Anastasia, jest studentką literatury, jest szczupła, piękna, a jej jedyną wadą jest ciamajdowatość, której w zasadzie w książce ze świecą szukać. Ciamajdowatość opiera się na tym, że raz na jakiś czas Anastasia się o coś potyka i rumieni się na wszystkie możliwe kolory, o czym autorka informuje nas namiętnie kilkanaście razy w rozdziale. Oczywiście Anastasia nie zdaje sobie sprawy z tego jaka jest piękna (chociaż zakochują się w niej praktycznie wszyscy mężczyźni dookoła) i uważa się za najbardziej pospolitą osobę na świecie. No wypisz wymaluj Mary Sue.

Jeśli chodzi o Greya, tu również postać leży i kwiczy. Nie wiem jak w tłumaczeniu, ale w oryginale jedyne co robi Grey to szepcze, mruczy i błyska swoimi (jakżeby inaczej) szarymi oczami. Opis jego oczu pojawia się tak często, że zaczynałam już mieć na niego reakcję alergiczną. Grey ma jako-tako rozbudowaną historię (przynajmniej w porównaniu do innych postaci) i oczywiście jest ona tragiczna, co w dużej mierze wyjaśnia wszystkie jego problemy. Wszystko to jednak blaknie przy tym, jak Grey się zachowuje.

Żadna inna książka chyba nie narobiła tyle złego dla ludzi z kręgów BDSM. Grey i jego pomysły praktycznie równają z ziemią całą filozofię takiego "stylu życia". Anastasia musi podpisać z nim kontrakt, dzięki któremu Christian przejmuje kontrolę nad każdym aspektem jej życia, z depilacją i jedzeniem włącznie. Jasne, takie kontrakty mogą istnieć i miło ze strony Greya że w ogóle Anastasię uświadomił, ale nie ma ona absolutnie żadnego wpływu na treść owego kontraktu. Musi podpisać i koniec. To nie jest BDSM, to przemoc i wykorzystywanie, a pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że książka w kilku momentach gloryfikuje gwałt.

Kolejną rzeczą, która mnie po prostu zszokowała jest to, że Grey nie tylko radośnie dyktuje wszelkie warunki, ale śledzi Anę; namierza jej telefon komórkowy i później przyjeżdża po nią do klubu, pojawia się w jej pracy czy domu. Anastasia parę razy wyznaje, że się go boi, płacze przez niego, ale jego seksapil i siła szarych ocząt są widocznie silniejsze. Jeśli to nie jest toksyczna relacja, to ja już nie wiem, co nią jest. 

Pomijając już zupełnie absurdalną treść (Ana jest studentką, która nigdy w życiu się nie zakochała, nie posiada maila, a Grey ma absolutnie nieograniczone fundusze, a rolą jego firmy jest w zasadzie tylko i wyłącznie ich usprawiedliwianie. Po dziś dzień nie wiem, co dokładnie tam robi, jak działa firma i czemu ludzie poznają go na ulicy), styl E.L. James woła o pomstę do nieba. Anastasia słyszy głosy: raz jest to jej podświadomość, a raz "Wewnętrzna Bogini" - nie mam pojęcia jakim cudem podświadomość może z Aną rozmawiać, a jeśli widzi się małą kobietę tańczącą hula to chyba kwalifikuje się to do leczenia. Autorka chciała chyba te dwa twory ukazać jako złego i dobrego "duszka", pomysł znany z kreskówek, ale wykonanie daje efekt co najmniej niewygodny. Oprócz tego słownictwo w książce jest nie do zniesienia. Strona po stronie James z uporem maniaka stosuje te same słowa czy nawet całe zdania. Ktoś na szczęście za mnie policzył ile razy "Holy crap" i wszelkie jego odmiany pojawiają się w tekście - 86 w pierwszym tomie. Dodatkowo, mimo że Ana nie ma problemu z opisywaniem penisa Greya jako "jej własnego loda o smaku Christiana" i "stal otuloną jedwabiem", jej własne ciało wyraźnie stwarza problemy i w zasadzie ogranicza się do "there" albo "down there".    

A na koniec mój osobisty apel: Drogie Panie! Jeśli macie ochotę poczytać erotykę - nie ma w tym nic zdrożnego, wszystko jest dla ludzi. Błagam Was jednak, nie sięgajcie po tę książkę! W internecie można znaleźć mnóstwo lepszych i pikantniejszych tekstów za darmo. Moja Wewnętrzna Bogini składa modły, że nie dacie się naciągnąć na "50SoG".

Ocena: 1/10 

sobota, 27 lipca 2013

Jak się okazuje, książki można nie tylko czytać, ale również... jeść. Quirkbooks parę dni temu zaprezentowało swój fantastyczny pomysł na gorące dni - lody o smakach inspirowanych książkami. Oto kilka z nich:




W sieci pojawiła się także zabawna i urocza kampania promująca czytanie, ze świetnie pasującym hasłem "Dobra książka zawsze dotrzyma ci towarzystwa" autorstwa agencji Grey.

piątek, 26 lipca 2013

"Derren Brown zabiera czytelnika w przedziwną podróż po swoim niezwykłym umyśle. Oscyluje wokół magicznych sztuczek, które wykonywał w zatłoczonych restauracjach na początku swojej kariery. Autor rozważania o psychologii w pełen uroku sposób miesza z opowieścią o tym, co można nucić podczas mycia zębów.

Derren Brown showman, hipnotyzer. W 1999 r. został poproszony o poprowadzenie telewizyjnego programu o telepatii. Program odniósł natychmiastowy sukces i przyniósł mu niewątpliwą renomę, a także otoczkę tajemnicy. Magik poprowadził kolejne programy. W 2003 roku zrobił międzynarodową furorę, gdy w jednym z nich na żywo rozegrał partię rosyjskiej ruletki."

http://www.publio.pl/files/product/big/d6/8f/7c/87154-wyznania-magika-derren-brown-1.jpg

Derren Brown jest niesamowitą postacią w dzisiejszym showbiznesie. Kiedyś określił się, podobno niechcący, jako "psychologiczny iluzjonista". Określenie to jest w zasadzie poprawne, ale pomija wiele ważnych cech Browna. Jest niezwykle charyzmatyczny, inteligentny i zabawny, co odzwierciedla jego książka. Jego programy są znane na całym świecie, a on sam, co jest raczej rzadko spotykane, nie wzbrania się przed tłumaczeniem swoich sztuczek, a często także demaskuje osoby, które jego zdaniem okłamują i wykorzystują innych. Derren wzbudza natychmiastową sympatię, a to co robi jest tak wciągające, że nawet moja szanowna rodzina, która spać chodzi tuż po dobranocce, nie wzbraniała się, a wręcz kazała mi puścić sobie kolejny odcinek.

"Wyznania magika" to jego autobiografia, jednak nie jest to ten rodzaj autobiografii, do której jesteśmy przyzwyczajeni. Chronologia i szczegółowe opisy każdego roku życia wylatują przez okno, my zaś pozostajemy w głowie Browna, poznając kilka sztuczek i anegdotek. Brown opisuje, z właściwym sobie urokiem, jeden z wieczorów, który spędził w restauracji, zabawiając ludzi sztuczkami karcianymi. Tłumaczy je, a także pokazuje, jak łatwo czytać ludzi dzięki ich zachowaniom. I to właśnie jest jego największa "sztuczka" - ma niesamowity dryg i umiejętność odcyfrowywania zachowań i mowy ciała i na tym głównie opiera się jego magia. Psychologia i jeszcze raz psychologia, Panie i Panowie.

Oprócz tego, mamy również możliwość poznać kilka ciekawych sytuacji z życia magika, jak wyglądało jego życie oraz jakie dylematy stoją przed nami, kiedy wzywamy na nasze piętro windę. Brown ma naprawdę coś do powiedzenia na każdy temat i czyni to z prawdziwym wdziękiem, a jego przemyślenia są niezwykle interesujące i czyta się je z przyjemnością.

Jego styl pisania jest bardzo lekki i przyjemny, chociaż muszę przyznać, że przypisy czasem zajmowały na kartkach więcej miejsca niż tekst rozdziału, przez co czasem zapominałam, co było napisane na poprzedniej stronie. Jednak mam dla niego tyle sympatii, a przypisy były zwykle tak zabawne, że z czystym sumieniem mu to daruję.

Na deser wklejam link do jednego z ostatnich i chyba najbardziej kontrowersyjnego programu Derrena "Apocalypse"

(I wtedy się obudziłam. I zaraz umarłam.)

Ocena: 7,5/10
Goodreads wpadło mi w oko, jakżeby inaczej, dzięki Facebookowi. Ktoś z moich znajomych zapisał się i na stronie głównej pokazała mi się wiadomość, że przeczytał taką i taką książkę i ocenił ją na tyle i tyle gwiazdek. Oczywiście wzbudziło to moją ciekawość i postanowiłam sprawdzić cóż to za dziwny serwis, który traktuje książki jak restauracje Michelin.

Natychmiast zakochałam się w Goodreads, chociaż sam pomysł nie jest nowy - co prawda nie lubuję się w serwisach typu Filmweb (a na podobnej zasadzie działa Goodreads), ponieważ z moją dziurawą pamięcią nie dość, że zapominam hasła, to często nie pamiętam także żeby obejrzany film ocenić, dzięki czemu moje konto leży i się kurzy.

Goodreads jest, co sama nazwa wskazuje, serwisem anglojęzycznym. Dzięki temu wybór książek jest większy, aczkolwiek nie obejmuje to książek polskojęzycznych. Na co pozwala nam serwis? Po rejestracji (lub połączeniu z Facebookiem, bo kto nie lubi pochwalić się co czyta?) można zaznaczyć, jakie gatunki literatury się lubi lub zacząć oceniać przeczytane książki. Na tej podstawie generowane są rekomendacje, co jest dość przydatną funkcją, kiedy mamy ochotę coś poczytać, ale nie wiemy co.
Można także zapisywać się do przeróżnych grup w których można dyskutować o książkach, zostać "fanem" danego autora, dodawać oraz czytać recenzje książek i oczywiście prześladować swoich znajomych. Oprócz tego, Goodreads oferuje możliwość wzięcia udziału w przeróżnych quizach czy ustawianiu sobie celu przeczytania dowolnej ilości książek w danym roku. Możliwości jest tak naprawdę mnóstwo, ja głównie korzystam z serwisu, ponieważ zdarza mi się zapomnieć, co czytałam, a zawsze miło jest móc zobaczyć jak powiększa się nasza kolekcja. Przydatne są także recenzje, często kieruję się nimi przy wyborze kolejnego zakupu. Można również tworzyć przeróżne listy, co pozwala nam wygodnie poukładać książki.

Goodreads jest zdecydowanie moim ulubionym serwisem związanym z literaturą, chociaż brakuje mi na nim informacji o wydarzeniach (tutaj zdaję sobie sprawę, że się czepiam, bo ciężko oczekiwać takich wiadomości na serwisie anglojęzycznym) oraz ciekawostek i konkursów. Zdecydowany "must have" dla wszystkich fanów literatury!

(Jeśli ktoś ma ochotę się ze mną na nim "zaprzyjaźnić", bardzo pięknie proszę o wiadomość, mole książkowe powinny trzymać się razem)
"Hordy głodnych i wściekłych zombie nadciągają!
Jesteście przygotowani na WOJNĘ TOTALNĄ?

Najpierw w Chinach pojawia się pacjent „zero” zarażony dziwną i nieznaną chorobą, która powoduje niespotykaną dotąd degenerację ciała i późniejszą reanimację zwłok. Wkrótce z całego świata zaczynają napływać kolejne doniesienia o podobnych przypadkach. Rządy wielu państw ignorują zagrożenie i skrywają prawdę przed obywatelami. A ta jest szokująca – po całym globie z prędkością błyskawicy rozprzestrzenia się śmiertelny wirus zmieniający ludzi w żywe trupy żądne krwi...

Tak zaczęła się pandemia, którą przetrwali nieliczni. Świat po globalnej hekatombie stał się przerażającym i brutalnym miejscem pozbawionym zasad, gdzie można liczyć tylko na siebie. Dzięki Maksowi Brooksowi poznajemy historie z pierwszej ręki, o których dotychczas milczały raporty wojenne.

World War Z to bijący rekordy popularności doskonały reportaż, przerażający do szpiku kości, prawdziwy do utraty tchu!"


http://1.bp.blogspot.com/-8iN8wzEVmpc/UaRy9tsNujI/AAAAAAAAKJk/jK38aaYMC9g/s320/World-War-Z-Swiatowa-wojna-zombie-w-relacjach-uczestnikow_Max-Brooks,images_big,3,978-83-7785-119-7.jpg

Kocham zombie. Z ręką na sercu przyznaję, że żaden inny potwór nie przeraża mnie tak bardzo. Wampiry, wilkołaki, wiedźmy? Pff, bajki dla dzieci! Ale zombie, "żywe trupy" to dopiero straszny temat. Straszny, ale ostatnio również bardzo na czasie, głównie za sprawą serialu (na podstawie komiksu) "Walking Dead". Dawno już serial nie zmusił mnie w takim stopniu do zastanowienia się nad tym, w jaki sposób ja bym się zachowała w danej sytuacji i jak trudne wybory mogą pojawić się w życiu. Dawno też żaden serial nie sprawił, że spałam z zapalonym światłem przez parę dni, ale to już temat na kiedy indziej.

Z "World War Z" złamałam jedną ze swoich podstawowych zasad - nie oglądać filmu przed przeczytaniem książki. Byłam jednak do tego w pewnym stopniu zmuszona, ponieważ dzień po wejściu filmu do kin kończyłam swoją przygodę z pracą w kinie właśnie, a jak wiadomo, nie można rezygnować z darmowych biletów bez bardzo dobrego powodu. Na szczęście książka i film mają ze sobą niewiele wspólnego.

Książka jest zapisem rozmów autora z ludźmi, którzy przeżyli wojnę zombie.  Taki styl reportażu okazał się świetnym, świeżym pomysłem, który świetnie oddziałuje na wyobraźnię, czytając miałam wrażenie, że odnalazłam zapiski z nieuniknionej przyszłości lub z zapomnianej przeszłości. Autor zamieścił także przypisy odnoszące się nie tylko do istniejących przedmiotów i wydarzeń, ale także do Wojny Z, co nadaje książce realizmu. Historie postaci są fascynujące, zaprezentowany jest ich szeroki przekrój: od japońskiego otaku przez chorą psychicznie kobietę do żołnierza pracującego z psami. Niestety, największą wadą książki jest to, że zarówno pytania, jak i odpowiedzi każdej postaci są napisane przez jedną osobę, co przekłada się na styl wypowiedzi: u każdego jest praktycznie taki sam, przez co postaci które nie wyróżniają się tak bardzo, zlewają się w jedno.

Co ciekawe, Brooks nie skupia się w swojej książce na "fajerwerkach" w postaci nagłych zwrotów akcji, do jakich przyzwyczaiły nas filmy o żywych trupach. Skupia się za to na psychologii, na elementach politycznych i moralnych apokalipsy. W ten sposób przeprowadza swojego rodzaju analizę dzisiejszego świata i jej możliwej przyszłości - w końcu zombie można w wielu momentach uznać za metaforę  innych tragedii, na przykład terroryzmu. Sprawia to, że książka staje się zaskakująco inteligentna i zmusza do myślenia, wprawia w nastrój niepokoju.

Autor nie skupia się także na jednym, konkretnym miejscu. Niezwykle interesujące jest "podglądanie" wybuchu apokalipsy i jej przebiegu dookoła świata, zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i małych wioskach w Azji. Rzadko mamy okazję zobaczyć globalny wymiar kwestii zombie, więc za to Brooks dostaje dużego plusa.

Książka naprawdę mnie wciągnęła. Dostałam dużą dawkę czegoś, co po angielsku nazywa się "food for thought" - kto by się spodziewał, że owym food będzie ludzkie mięso w ostrych zębach naszych ukochanych zombiaków?

Ocena: 7/10
Witam na moim nowiutkim blogu!
Od zawsze kochałam książki, podobno w podstawówce po przeczytaniu czytanki wracałam do schowanego pod ławką Kaczora Donalda, a na obozach narciarskich śmiano się, że jeśli mogłabym zabrać ze sobą książkę na wyciąg, to na pewno bym to zrobiła. Miłość do słowa pisanego ciągle rośnie, mimo że tempo czytania się u mnie zmienia zgodnie z fazami księżyca, czasem jestem w stanie przeczytać dwie książki w 24 godziny, a czasem przeczytanie 200 stron zajmuje mi trzy miesiące.
Na swoim blogu chcę zamieszczać recenzje przeczytanych książek, zapowiedzi nowości oraz informacje o ciekawych wydarzeniach związanych z książkami. Mam nadzieję, że słomiany zapał tym razem okaże się bardziej trwały i nie pozwolę sobie na porzucenie tego bloga.
Witam serdecznie raz jeszcze i jeśli ktoś ma ochotę podyskutować, polecić coś lub wysłać mi swoją recenzję, zapraszam!